Moje zdobycze z duszą – cz. 8
Zgodnie z zapowiedzią we wcześniejszym wpisie z tej serii chciałabym Wam dzisiaj pokazać moją, można chyba już właściwie powiedzieć, kolekcję naczyń vintage lub z drugiej ręki. Są to rzeczy, które mam już od kilku lat, na długo przed założeniem bloga, dlatego też jakoś się nie złożyło, żeby je pokazać. Ale czemu nie? To, że mam je od dawna właściwie nic w tej kwestii nie zmienia, bo te rzeczy i tak są już stare 😉 Dobrze, zaczynamy, zapraszam do wpisu!
To, co możecie zauważyć na pierwszy rzut oka to to, że trzymam się jednolitej palety barw – czyli bieli z dodatkiem niebieskiego. Ten niebieski zresztą był inspiracją do pomalowania lamperii w kuchni na podobny odcień – moje naczynia przecież musiały się w niej pięknie prezentować! Uważam też, że niebieski to w ogóle bardzo uniwersalny kolor, a już zwłaszcza w kuchni. Dużo też naczyń z niebieskimi motywami można znaleźć właśnie z drugiej ręki. To też bardzo szlachetny kolor zdobienia ceramiki – weźmy chociaż pod uwagę chińską porcelanę. Ale i nasz swojski Bolesławiec czy popularną ceramikę z Włocławka z okresu PRL. Dzięki spójnej palecie barw, nie ma też wrażenia chaosu podczas nakrywania do stołu – mimo, że każdy talerz, kubek, szklanka są „z innej parafii”, mimo wszystko fajnie się ze sobą komponują, tak przynajmniej uważam.
Wszystkie pokazane naczynia pochodzą z targów staroci lub sklepów ze starociami, kilka rzeczy od babci, ale to już zobaczycie później.
Oprócz naczyń z drugiej ręki, mam tez oczywiście takie nowe, zwykłe, kupione w sklepie, ale według mnie są one o wiele mniej ekscytujące, więc nie będę ich pokazywać. Ogólnie zresztą, naczyń mam bardzo niewiele (np. porównując do tej kolekcji, którą przez lata zgromadziła moja babcia), nie mam osobnych naczyń „dla gości” czy na święta, u mnie jest to zbędne.
Dzięki temu, że moje szkło i ceramika z drugiej ręki zazwyczaj były bardzo niedrogie, nie czuje też wielkiego żalu, gdy coś się stłucze, a niestety w naszym domu często się tak dzieje. Pewnie inaczej sprawa by się miała, gdybym korzystała (bo nie wyobrażam sobie, żeby korzystać tylko od wielkiego dzwonu) z drogiej zastawy z określonego „kompletu” w konkretnej liczbie sztuk. A tak – to co to za różnica, czy tych talerzy mam 5 czy 4? 😉
Przejdźmy zatem do konkretów. I zacznijmy od dużych talerzy. Te z niebieskim wzorkiem były jednymi z moich pierwszych łupów, chyba kupiłam je jeszcze jako tanie wyposażenie do mieszkania studenckiego także są już ze mną… sporo lat. Myślę, że kupiłam je po 2-3zł za sztukę. Nie mają żadnej sygnatury, więc nie wiem skąd są, a niestety nie znam się aż tak dobrze, żeby to określić po wzorze czy materiale 😉 Ale bardzo mi się podobają! Wewnątrz mają motyw jakiejś sielskiego, wiejskiego widoczku nad rzeczką i okolone są motywem kwiatowym. Patrząc na widoczek, powiedziałabym, że są z Anglii lub Niemiec? Nie wiem.
Mam też duże, całkiem białe talerze, jedynie z delikatnym, wytłaczanym motywem geometrycznym. Też je bardzo lubię, bo są takie delikatne, niby zwykłe, ale jednak przez ten wzorek niezwykłe. Również pochodzą z „czasów studenckich” i kosztowały podobnie po 2zł za sztukę. Te już mają sygnaturę, na której widnieje napis PMR Bavaria Jaeger & Co Germany. Po krótkim reaserchu znalazłam informację, że jest to fabryka porcelany pochodząca z 1872 roku. Po typie sygnatury można orientacyjnie określić, z jakich lat pochodzi dana rzecz – te talerze pochodzą najprawdopodobniej z lat 1949 – 1979. Czyli mają co najmniej 43 lata! Fajnie odkrycie 😊
Kolejnymi zdobyczami są talerze głębokie. Te również posiadają niebieski wzorek, również z sielskim motywem wewnątrz i kwiatami dookoła, ale jednak są zupełnie inne od tych płytkich dużych. Oprócz tego, dookoła mają dekoracyjne wyżłobienia. Prawdę mówiąc, nie używamy ich zbyt często, bo do zupy wolę dużą miskę – na takim talerzu niewiele się zupki zmieści a nas zupa to zazwyczaj cały obiad, a nie tylko pierwsze danie, więc musi być jej dużo 😉 Te talerze również nie posiadają żadnej sygnatury. Kosztowały ok. 4zł za sztukę.
Najczęściej używanymi przez nas talerzami i najbardziej lubianymi są małe płytkie – nie wiem, jak się je dokładnie nazywa. Nie są tak duże jak te duże, obiadowe, ale nie są też całkiem małe jak np. deserowe. Takie pośrednie, czyli nadające się do większości dań. Mamy ich całkiem spory stosik, a i tak najczęściej „się kończą”. Podobnie jak te poprzednie, również mają niebieskie motywy, tym razem jakiejś pary na romantycznym tle. Również mają kwiaty dookoła, ale zajmują one dużo więcej powierzchni niż w poprzednich. Z tych talerzy we wzorki, te najbardziej mi się podobają, mam tez wrażenie, że są z nich najbardziej szlachetne, najlepiej wykonane. Mają ładną, szkliwioną powierzchnię. Od spodu widnieje sygnatura „Prodim”, ale z pewnością nie chodzi o Przedsiębiorstwo Robót Ogólnobudowalnych, Drogowych I Mostowych. Niestety nie udało mi się znaleźć żadnej informacji na ten temat, co to za firma, skąd pochodzi. Może ktoś z Was wie? Te talerze również kosztowały 4zł za sztukę.
Mam też takie dwa ciekawe, nakrapiane talerzyki, jeszcze mniejsze od poprzednich, ale większe od deserowych. Na pewno są bardziej współczesne, co można wywnioskować po bardziej współczesnym motywie. Bardzo mi się podobają! Mają jaśniejszy brzeg oraz ciemniejsze, granatowe kropeczki. Nie wiem, skąd pochodzą, kosztowały po 1zł.
Miseczek małych i dużych mam w domu sporo, bo bardzo często ich używam. Ta tutaj jest z niebieskiego szkła, ma fajny stożkowaty kształt i od zewnątrz pofalowana strukturę. Jedyny jej minus to trzy nóżki, na których stoi, a niestety czasem się przewraca 😉 Kosztowała tez ok. 3 zł i nie ma sygnatury.
Najpiękniejsza misa jest ta otrzymana od babci, kryształowa. Ostatnio rzadziej jej używam, chyba przez to, że stoi w kredensie w salonie, zamiast w kuchni. Ma prosty motyw geometryczny, przez który pięknie przechodzi i odbija się światło, co chyba jest jedną z głównych cech kryształów. Jest naprawdę spora i dość ciężka, używam jej głównie do sałatek. Cenię ją również dlatego, że jest to prezent od babci – dla niej kiedyś bardzo cenna rzecz. Wiem, że babcia cieszy się, że ktoś ją docenia i jej używa.
Do kompletu, choć nie są z kompletu, dostałam również sześć małych miseczek, jedna jest inna od pozostałych, co podobno jest moją wina, bo tą szósta pasującą stłukłam jako dziecko rzucając (?) złotówką w kredens u babci. Miseczka podobno rozprysnęła się na drobny mak. Ech, kiedyś to złotówka miała jednak moc… Te miseczki maja bardziej zdobny motyw. Przez ich mniejszy rozmiar częściej są tez w użytku.
Pozostając przy temacie kryształów, otrzymałam tez od babci kilka kryształowych kieliszków. Są piękne, używamy ich głównie do babcinych nalewek, które prezentują się w nich naprawdę zacnie.
Kolejny prezent od babci to ten zgrabny wazonik, „wzorowany” na kryształowych. Mimo, że jest ze zwykłego szkła, również bardzo go lubię za uniwersalny kształt i wielkość. Jest też dość ciężki, przez co kwiaty się w nim nie przewracają (no dobrze, koty ich nie przewracają).
Ostatnia rzecz z mojej „kryształowej” kolekcji już kiedyś była pokazywana na blogu. Jest to kryształowa popielnica, bardzo ciężka i konkretna. Chyba nigdy nie była używana zgodnie z przeznaczaniem. U mnie też nie jest, służy od lat jako miska na klucze w przedpokoju 😉
Jeśli chodzi o miseczki, to ta jest bardzo ciekawa, pewnie raczej współczesna, na planie ośmioboku. Jest bardzo prosta i dość pojemna. Przełamuje nieco resztę, bardziej zdobną i nieco historyzująca.
Ta za to miseczka jest moja ulubioną. Jest malutka, ale urocza – w drobne, granatowe kropeczki. Na odwrocie ma napis „BFK Made in Belgium”. BFK jest skrótem od „Boch Freres, Keramis, Royal Boch”, a jeden z panów Boch to ten sam od innej fabryki porcelany, bardziej znanej, „Villeroy & Boch”. Firma pochodzi z ok. 1840 roku, a sama miseczka prawdopodobnie z okresu 1950-1970. Szczerze mówiąc, aż do teraz nie wiedziałam, że to tak ciekawe znalezisko.
Ostatnimi łupami z misko-podobnej kategorii są pucharki na lody. Mają bardzo zgrabny, smukły, stożkowaty kształt, nie są może jakieś wybitnie piękne, cenne, z delikatnego szkła, ale za to bardziej praktyczne. Są raczej w typie tych wysokich, grubych popularnych szklanek z Ikei, co nigdy się nie tłuką 😉 Ponadto mają modne teraz, pionowe żłobienia na powierzchni oraz falisty brzeg. Oprócz ich oryginalnego przeznaczenia, często ich używam jako wazonu na małe bukieciki, sprawdzają się idealnie! Mają oznaczenie „Made in France”, kosztowały również ok. 3 zł za sztukę.
To teraz czas na szklanki i kubki oraz jeden kufel. Jeśli chodzi o szklanki vintage, to nie mam ich dużo, bo część miałam już kupionych nowych, a część się po prostu wytłukła. Jak widać, zostały mi już tylko po dwie z każdego rodzaju 😉 Te z białego szkła kupiłam na targu staroci w Krakowie po 1zł za sztukę. Mają bardzo modna kiedyś strukturę „popękanego szkła”. Ponadto są dosyć małe, a takiego rozmiaru mi właśnie brakowało – reszta moich szklanek jest z tych wysokich.
Te niebieskie bardzo mi się podobają ze względu na kolor – pasujący do reszty i podbijający niebieskie motywy ozdobnych talerzy oraz teksturę – z zewnątrz są całe w takich mini wypustkach. Pewnie ma też to wymiar praktyczny, bo nie wyślizgują się z rąk. Kosztowały po ok. 2zł.
W niebieskim kolorze mam też ten śliczny, malutki mlecznik – idealny na mleko do kawy dla 2-3 osób. Odkąd robimy częściej kawę we frenczpresie, często go używamy. Ma smukły kształt i okryty jest delikatną, filigranową dekoracją reliefową. Posiada malutka sygnaturę „6 DR”, której niestety nie potrafię rozszyfrować.
Śmiesznym łupem, trochę kojarzącym mi się ze stylem ceramiki z Włocławka, a trochę z Bolesławca, jest ten kufel na piwo. Wygląda na ręcznie malowany, jest dosyć ciężki. Nie ma żadnej sygnatury, ale myślę, że jest z Niemiec. A przynajmniej tak mi się kojarzy 😉
Tutaj jeszcze dwa kubeczki o podobnym motywie. Ten mniejszy o wywiniętym brzegu i zdaje się, nieco lepszym standardzie, z podpisem „Made in England”, drugi bez niczego. Oba również kosztowały po kilka złotych. Ten wzór bardzo często można spotkać na targach staroci, bardzo mi się podoba, bo jest taki prosty, delikatny.
No i na koniec coś, co podoba się zawsze wszystkim moim gościom czyli taki komplecik małych kubeczków ręcznie malowanych. Nie wiem, skąd są, mają tylko znaczek, że można je myć w zmywarce (wszystkie te rzeczy , oprócz kryształów, myję w zmywarce…). Kubeczki są śliczne – zgrabne, smukłe, idealny rozmiar na kawę. Niby z kompletu, ale jednak każdy inny. Mam ich sześć i o dziwo, żaden się nie stłukł, nie oszczerbił. Po materiale sądząc, nie były chyba jakoś wybitnie drogie, jakościowe, ale zupełnie na to nie patrzę. Pięknie wkomponowują się w resztę rzeczy. Taka ciekawostka na koniec, jak jeszcze wynajmowałam to mieszkanie to jedna dziewczyna – wynajmująca, powiedziała, że przeglądając ogłoszenia, jej uwagę zwróciły właśnie te kubeczki na zdjęciu kuchni i dlatego zdecydowała się przyjść na oglądanie (i w konsekwencji wynająć pokój_ 😊 Także coś w nich naprawdę musi być!
A już naprawdę na sam koniec jeszcze trzy naczynia z miedzi. Miseczka na nóżce została „ukradziona” mojej mamie. Mama, z tego co pamiętam, trzymała w niej jakieś drobiazgi, typu spinki, koraliki. Podprowadziłam ją mamie, jak weszła moda na wszystko, co miedziane i bardzo się cieszyłam, że mam coś „z prawdziwej miedzi” a nie tylko w kolorze miedzi. Co jednak w życiu codziennym bywa trochę upierdliwe, bo miedź trzeba bardzo często czyścić, żeby była tak idealnie błyszcząca, a nie tak jak moja – zaśniedziała. Dwie pozostałe rzecz też pochodzą z tego okresu, czyli pewnie sprzed jakichś 8 lat. Kupiłam je też na targu staroci. Jedna to taki mały spodeczek, podkładka, druga za to jest bardzo ciekawą miseczką z bokami w formie takich jakby płatków kwiatów. W dodatku ma napis na odwrocie, że została ręcznie wykonana w Egipcie, może ktoś sobie ją przywiózł z wakacji, ale mu się znudziła? Lubię sobie wyobrażać przebyte losy tych wszystkich rzeczy 😊
I to wszystko na dzisiaj. Choć i tak ten wpis wyszedł chyba dość długi i może nudny, pewnie powinnam go była podzielić na kilak części. Jednak sama nie pamiętałam, że tych rzeczy tyle jest! Zawsze myślałam o sobie, że mam raczej niewiele naczyń, a jednak. Jak wam się podoba moja kolekcja naczyń z drugiej ręki? Czy też lubicie zbierać, polować na takie rzeczy? A może wolicie rzeczy nowe, zgodne z obecnymi trendami? Czy też maci naczynia, które są w domu od lat, przekazywane z pokolenia na pokolenie? Dajcie znać w komentarz! Do następnego wpisu już za tydzień, pa!
8 wypowiedzi na temat “Moje zdobycze z duszą – cz. 8”
Piękne dodatki, sama również odwiedzam często sklepy z antykami. Można znaleźć tam prawdziwe cuda i wcale nie w takich wysokich cenach 😉
W ostatnim czasie wymieniłam uchwyty w swoich meblach kuchennych. Zamówiłam je przez internet:
https://uchwytymeblowe24.pl/uchwyty-meblowe
Zmiana droga nie była, a efekt jest! Kuchnia nabrała zupełnie innego wyrazu.
Ostatnio ograniczam się z buszowaniem po second handach i pchlich targach, ale wcześniej były dla mnie kopalnią złota 😉
Te miseczki w granatowe kropki są cudowne w całej swojej prostocie!
Ja też staram się ograniczać, ale od czasu do czasu i tak coś mi wpada w ręce 😉
Sama również mam w swoim kredensie kilka sztuk porcelany z drugiej ręki. W przeszłości lubiłam jeździć na targi staroci. Faktycznie można tam znaleźć bardzo ładne dodatki 🙂 Minusem bywa to, że trudno jest dostać komplet, zwykle jest nieparzysta liczba filiżanek czy talerzyków. NIe można potem również dokupić, kiedy coś się zbije.
Tak wiec jestem większą fanką wiekszych polskich firm takich jak Krosno, Lubiana czy Chodzież. Z uwagi na to, że można dokupić dodatki z serii bezproblemowo.
To prawda, jest to zaleta produktów znanych marek, które zresztą i ja cenię. Ale szczerze mówiąc, mnie np. nie zależy zupełnie, żeby mieć „komplet”. Lubię właśnie taką zbieraninę różnych, ale mimo wszystko pasujących rzeczy.