Metamorfoza balkonu cz. 2
Jest już czerwiec a więc najwyższy czas, aby zabrać Was do mojego małego, słonecznego zakątka, który przeszedł niedawno małą metamorfozę. Dużo rzeczy zrobiliśmy sami i zajęło nam to prawie trzy tygodnie, ale jesteśmy bardzo zadowoleni i w końcu wszystko wygląda tak, jak chcieliśmy. Jeśli więc szukacie pomysłów na metamorfozy swoich balkonów czy tarasów albo po prostu jesteście ciekawi, jak to miejsce się zmieniło, zapraszam do dzisiejszego wpisu!
Balkon południowy
Od razu zaznaczę, że wpis ten będzie miał jeszcze jedną część, bo balkony w mieszkaniu mam dwa i ten drugi również przeszedł metamorfozę, tym razem całkiem sporą! Szczerze mówiąc to przez 9 lat mieszkania tutaj, wcześniej w ogóle go nie używaliśmy – nie dało się. Perypetii z nim związanych było zresztą sporo. A co i dlaczego – o tym dowiecie się właśnie w kolejnym wpisie za tydzień, zapraszam do śledzenia 🙂
Malutki balkon południowy (w przeciwieństwie do tego drugiego – północnego) już kiedyś pokazywałam na blogu. Było to aż 5 lat temu i wtedy właśnie przeszedł swoją pierwszą mini-metamorfozę „budżetową”. Wtedy, w dużej mierze korzystałam z tego, co już miałam – wykorzystałam stare krzesła z mieszkania, stary stolik czy uszyte przez babcię poduszki. Na tamten czas wyszło to w porządku, jednak teraz przyszedł czas na konkretne zmiany.
Jak to wyglądało kiedyś?
Na tych zdjęciach możecie zobaczyć mój balkon sprzed pięciu lat. Wtedy zamontowaliśmy maty na barierkach oraz kratkę, aby choć odrobinkę osłonić się od sąsiednich balkonów, które jak widać są bardzo blisko siebie – może w odległości jednego metra (tak, już sprawdzaliśmy z naszą sąsiadką – jesteśmy w stanie sobie podać ręce przez nasze balkony). Kratka średnio pasowała tutaj wymiarami – a tak szczerze to w ogóle ;), ale gotowych nie było wtedy dostępnych na taki wymiar, a i tak się z niej bardzo cieszyliśmy. Wpadliśmy tez wtedy (znaczy się ja oczywiście ;)) na super bezinwazyjny i banalnie prosty sposób jej montażu – na plastikowych trytytkach, który zresztą podłapali później wszyscy nasi sąsiedzi. Stolik który tu widać był kiedyś w moim pokoju studenckim – zakupiony został na pchlim targu za 40zł 😉 Krzesełka to jeszcze pozostałości po poprzednich lokatorach mieszkania, a pokrowce na nie i poduszki uszyła moja babcia z jakichś resztek materiału i wypełnień. Jak widać – urządzenie balkonu było naprawdę budżetowe, jak to się teraz ładnie mówi, oraz eko, bo praktycznie bez nowych zakupów. Nowa była tylko kratka. A, jeszcze czego nie widać na zdjęciach – w rogu mieliśmy taką półkę wiklinową, która dawno temu (tak z 25 lat temu) była w kuchni mojej mamy, potem chyba gdzieś w altance, gdzie bardzo spłowiała, potem znowu ja ją wzięłam do swojej łazienki i przemalowałam na biało, a w końcu wylądowała właśnie na balkonie.
Przed metamorfozą
Po pięciu latach postanowiliśmy w końcu wziąć się w końcu za ten balkon porządnie. Zresztą, już był na to czas – maty całkiem się zniszczyły, krzesełka dawno już musieliśmy wyrzucić, bo zarówno plastikowe jak i metalowe części się połamały, a stolik – jednak przeznaczony do wnętrz – zniszczył się na balkonie. Zobaczcie, jak to wyglądało wczesną wiosną tego roku.
Oczywiście balkon służył nam też niestety trochę za składzik – po prostu nie mieliśmy gdzie trzymać wszystkich zapasowych donic, ziemi i innych przydatnych na balkonie rzeczy. O, na drugim zdjęciu widać też starą, wiklinową półkę – też już niestety zakończyła swój żywot w tym roku.
Plany na metamorfozę
Co planowaliśmy zmienić? Przede wszystkim chcieliśmy zdemontować starą kratkę drewnianą i maty słomiane. Maty były już bardzo zniszczone a kratka jednak denerwowała mnie tym, że nie pasowała. Miałam już też na nią inny plan. Po kratce pięła się glicynia, którą planowaliśmy też przesadzić do innej – bardziej pasującej klimatem donicy. Baliśmy się trochę, czy roślinka przeżyje przesadzanie, a zwłaszcza wyplątywanie z kratki – na szczęście wszystko się udało.
Kolejnym ważnym punktem metamorfozy był zakup porządnego mebla balkonowego do przechowywania wszystkich niezbędnych rzeczy, jak donice, zmienia, keramzyt itp. Ponieważ balon jest bardzo mały, postanowiliśmy kupić meble 2 w 1, czyli skrzynię z siedziskiem. Długo szukaliśmy odpowiedniej, bo tym razem wszystko miało być idealnie na wymiar.
Oprócz skrzyni, donicy, nowej kratki i mat nie planowaliśmy innych zakupów. Chcieliśmy wykorzystać to, co już mamy, czyli stary stolik oraz leżak. Planowaliśmy je odnowić i przemalowac na ten sam, pasujący do reszty kolor. Choć ciemny brąz nie jest moim ulubionym kolorem, to jednak chciałam sie go trzymać, żeby wszystko było spójne ze sobą oraz z zewnętrznym wyglądem bloku. Bo nie ma nic gorszego (no dobra, sa gorsze rzeczy, ale wiecie o co, mi chodzi) niż urządzanie balkonów tarasów każdy na inny kolor i styl, łącznie z przemalowywaniem ścian i wymianą barierki (sytuacja z mojego bloku niestety). Albo wymiana okien na inny kolor – serio – po co tak robić? Komu się to tak serio podoba? To jest coś, co mnie strasznie denerwuje w Polsce – czy naprawdę najważniejsze jest, żeby się wyróżnić? Tak samo na osiedlach domów jednorodzinnych, szeregówek – każdy w innym kolorze, materiale – koszmar! I z jednej strony tak nam się podobają te malownicze włoskie miasteczka czy angielskie wioski (malownicze, bo jednolite), a z drugiej na własnym podwórku robimy coś takiego. Nie rozumiem tego zupełnie… No więc, żeby właśnie nie postępować w ten sposób, kolorem i stylem (współczesny, ale lekko tradycyjny) chciałam się dostosować do całości.
Reszta, czyli tekstylia, rośliny, dekoracje to już zmiany kosmetyczne i choć jest to najprzyjemniejsza część metamorfozy, nauczyłam się już, że w sumie najmniej ważna. Bo liczy się dobra baza.
To teraz czas na efekt końcowy.
Balkon po metamorfozie
Nie wiem, jak Wy ale ja uwielbiam takie porównania! Choć przez to, że balkon jest mały, ciężko zrobić dobre zdjęcie, moim zdaniem widać ogromną różnicę. Przede wszystkim jest czysto 😉
Oczywiście nie tylko. To, co rzuca się w oczy to zmiana kratki. Nareszcie! Oczywiście i tym razem nie znaleźliśmy idealnej na wymiar (choć wydawałoby się, że dosyć podstawowy bo 150×150) i musieliśmy kupić większą i docinać. Kosztowało to trochę pracy, żeby ją rozmontować, dociąć szczebelki, zmontować z powrotem ale uważam, że było warto. Teraz pasuje idealnie. Jest też porządniej zamontowana, bo na kątownikach do ściany i słupka. I jest też gęstsza, a przez to mniej przezierna, co również miało znaczenie. Jak jeszcze glicynia bardziej się rozrośnie to już w ogóle będzie miodzio 🙂
A propos glicynii, to zyskała ona nową donicę. Donica jest drewniana, ciemnobrązowa, pasująca wymiarem i… ze śmietnika. Tak, wczesną jesienią wypatrzyłam ją na śmietniku i kazałam przynieść do domu mężowi. Razem oceniliśmy jej stan na bardzo dobry i stwierdziliśmy, że będzie idealna do naszej metamorfozy. Donica zyskała pokrycie świeżą warstwą farby, wyłożenie folią pod przesadzenie i voila! A nowa kosztuje 100-150zł. Może sama nie wybrałabym akurat takiego kształtu, ale w sumie nie ma to znaczenia. Zobaczcie, jak ładnie się prezentuje z estetycznie na wierzchu wysypanym żwirkiem (na podkładzie fizelinowym jak coś – jest to nasz patent nie tylko, żeby ładniej wyglądało, ale przede wszystkim, żeby koty nie kopały ;)).
Obok donicy idealnie zmieściła się metrowa skrzynia. Jest naprawdę spora, w środku zmieściły się wszystkie nasze balkonowe akcesoria, doniczki i worki z ziemią, keramzytem, żwirkiem. Znaleźliśmy ją w dobrej cenie na Olx i tam polecam szukać, bo w sklepach typu Obi kosztują znacznie więcej. A to, że przyszła z dostawą to kolejny plus, bo waży całkiem sporo. Jest to jednak zakup na lata, oczywiście jeśli nie zapomnimy o konserwacji co jakiś czas, bo to jednak naturalne drewno. Skrzynia ma trochę jaśniejszy kolor niż reszta mebli drewnianych na balkonie, ale mi to w ogóle nie przeszkadza – ta reszta w końcu i tak lekko spłowieje i się wyrówna.
Skrzynia ma idealny wymiar jako siedzisko dla dwóch osób i jako takie służy nam teraz codziennie do porannej kawusi 🙂
A propos kawusi, gdzieś ją trzeba postawić. Zamiast kupować nowy stolik, postanowiliśmy jeszcze przedłużyć życie staremu i ponieważ i tak już mieliśmy lakierobejcę, pomalowaliśmy go nią, po uprzednim lekkim zeszlifowaniu powierzchni. Stolik wygląda teraz super – nawet lepiej niż w momencie zakupu, bo ma ładniejszy kolor i wykończenie – lakierobejca jest delikatnie błyszcząca.
Przemalowany został również leżak, który wcześniej był z surowego drewna. Po wypraniu materiału wygląda teraz jak nowy. Leżak zajmuje dość sporą powierzchnię balkonu, ale i tak go uwielbiam – ponieważ balkon jest od strony południowej, idealnie można na nim wygrzać dobie nóżki, nawet wczesną wiosną, gdy jest jeszcze dość chłodno.
Na barierkach balkonu zamontowaliśmy nowe maty, tym razem z gałązek, które są trochę trwalsze od słomianych i w pasującym ciemnobrązowym kolorze. Maty nie tylko osłaniają, ale też ochraniają przed wspinającymi się po barierkach małymi nóżkami i wdrapującymi się lub podłażącymi pod barierkę ciekawskimi kotkami. Pomiędzy matą a kratką nad nią powstała mała szczelinką, którą bardzo mi się podoba, bo daje takie okienko na świat i wygląda to moim zdaniem również bardzo estetycznie.
Na balkonie po zewnętrznej stronie barierki wylądowały również moje lekko ususzone bratki i są to w sumie jedyne roślinki, jakie w tym roku kupiłam na balkony. Resztę wyniosłam z mieszkania i robię tak co roku. Chcę, żeby moje balkony były przedłużeniem mieszkania i dzięki nim i metamorfozie zresztą też tak właśnie jest. Jak na jesień zrobi się chłodniej, znów roślinki wylądują na domowych parapetach. A tymczasem – ciesz się mandarynko południowym słoneczkiem, które tak uwielbiasz!
Na skrzynię, aby było wygodniej przy okazji innych zakupów zamówiłam poduszki z Ikea. Są bardzo fajne, dobrze się piorą (wkłady też) i są w neutralnym szaro-beżowym kolorze. W podobnym kolorze jest też mały dywanik, który już miałam w mieszkaniu.
Na koniec wystarczyło postawić na parapecie kilka przydatnych i przy okazji ładnych drobiazgów – jak świece, cukierniczka, mała konewka, podkładki pod kubki na świeżutko pomalowany blat i gotowe!
I jak Wam się teraz podoba mój balkon? Ja go uwielbiam! I bardzo się cieszę, że w końcu się za niego zabraliśmy, choć z tym malowaniem, przycinaniem było trochę zabawy. Za to w końcu jest tak, jak chcieliśmy i najważniejsze – porządnie – i mam nadzieję – tym razem na lata. Jest też estetycznie, jednolicie, czysto, bez zbędnych rzeczy na widoku. Kocham to miejsce! Wiosną, jesienią oraz rankiem na kawę jest tu po prostu idealnie. Latem robi się czasem za gorąco w środku dnia, ale wtedy mamy (w końcu!) do dyspozycji balkon od strony północnej, na którym chętnie teraz jest obiady (zwłaszcza, że jest przy kuchni). Ale o nim będzie osobny, kolejny wpis.
Tymczasem pozdrawiam i życzę słonecznego tygodnia! Pa pa, K.
8 wypowiedzi na temat “Metamorfoza balkonu cz. 2”
Fajny balkon, a różnica rzeczywiście jest tutaj spora. Przed remontem balkon był niewielką graciarnią, po remoncie jest to miejsce, w którym rzeczywiście można przyjemnie spędzić czas. Akurat balkon jest miejscem, którego remont nie będzie kosztował wiele, tak więc warto jest sie za to zabrać. Jestem posiadaczką sporego balkonu którego drzwi wychodzą z sypialni. I dopiero jak go odnowiłam -zaczęłam na nim realnie spędzać czas. Wczesniej go ignorowałam.
Balkon nie jest mały, tak więc mogłam postawić na nim takie dwa wygodne leżaki ogrodowe dla siebie oraz dla męża.
O, zazdroszczę tyle miejsca! U nas ledwo jeden leżak się mieści 😉
Piękny i przyjemny balkon! 🙂 Jak ja zazdroszczę balkonów z zadaszeniem 😉 Też mam południowy i bez dachu, ale dorobiliśmy markizę. A glicynia jak wytrzymuje zimę? Nie trzeba jej przenosić do mieszkania?
Nie da się niestety otworzyć cz. 1 o balkonie.
Dzięki za uwagę, zaraz sprawdzę, dlaczego nie działa. Tak, zadaszenia są zbawienne przy dzisiejszym klimacie! Glicynii nie przenosimy do mieszkania, byłoby to trudne. Owijamy tylko jej donicę folią jesienią i nie podlewamy oczywiście. Na wiosnę się odradza.