Moje zdobycze z duszą – cz. 7

Moje zdobycze z duszą – cz. 7

Dzień dobry po krótkiej przerwie! Ostatnie dni spędziłam miło z rodziną i choć plan był taki, żeby wykorzystać ich obecność na nadrobienie zaległości – w tym blogowych – ostatecznie jednak wolałam nacieszyć się ich towarzystwem, póki miałam okazję i trochę odpocząć. Nieco luzu i dni parę spędzonych bez nadmiernego planowania chyba było mi potrzebne, bo teraz wracam do mojej zwyczajnej codzienności z nowym zapasem energii. Ale wracając do tematu – pobyt rodzinki zaowocował materiałem na dzisiejszy wpis 🙂 Jeśli więc jesteście ciekawi, jakimi pięknymi przedmiotami z duszą zostaliśmy obdarowani, zapraszam do czytania i oglądania zdjęć 🙂

Nasza rodzina dobrze wie, że żaden prezent nie sprawi nam takiej przyjemności jak wyszukanie dla nas jakiejś vintage perełki (lub możliwość wyjścia „na randkę” np. do teatru poprzez zapewnienie opieki naszej córeczce ;)). I właśnie taki prezent dostaliśmy w ostatnim czasie od mojej teściowej. Coś, co marzyło mi się od czasów dzieciństwa tak więc prezent jest naprawdę trafiony. Są to posrebrzane widelczyki do ciasta – moja mama dostała taki komplet chyba jeszcze z okazji ślubu i zawsze jej ich zazdrościłam. W moim rodzinnym domu przez wiele lat w ogóle nie były używane, raczej tylko czyszczone na święta – znacie to? Na szczęście niedawno się to zmieniło i są w stałym użyciu, co uznaję za słuszne, bo jestem zdania, że rzeczy mają służyć nam, a nie odwrotnie. Jeśli warstwa srebra się zetrze? No trudno, taka kolej rzeczy. Lepsze moim zdaniem to niż tylko cieszenie nimi oka raz do roku przy okazji czyszczenia 😉

Teraz i ja mam taki komplet – w dodatku większy, bo składający się z dwunastu elementów. Zapakowany jest w stare, oryginalne kartonowo-materiałowe pudełko z podpisem sprzedawcy – jubiler F.J. Hartung z miejscowoścc Aschersleben w Niemczech. Na podstawie znaków nabitych na samych widelczykach udało mi się ustalić, że zostały wykonane przez firmę Gürtler Besteckfabrik z Düsseldorfu, również w Niemczech, gdzieś między 1920 a 1949 rokiem i rzeczywiście są posrebrzane. Liczba 90 oznacza tu gramy srebra użyte do pokrycia 12 widelczyków i 12 łyżeczek – więc na mój komplet przypada około 45 g srebra.

Ponieważ jest to prezent, nie wiem, ile dokładnie kosztowały widelczyki, obstawiam, że około 100zł.

Choć takie lekko spatynowane widelce mają swój urok, postanowiliśmy wraz z mężem odkryć ich pełne piękno, odczyszczając zaśniedzenia. Wyszukaliśmy kilka tutoriali w Internecie i zabraliśmy się do pracy, przy okazji czyszcząc również inne nasze „rodowe srebra” 😉 czyli pokazywane tu już wcześniej w innych wpisach o zdobyczach z duszą cukierniczki, mlecznik i tackę. Jednej cukierniczce z powodu cienkiej warstwy srebra nie udało się do końca dobrze wyczyścić, nie uszkadzając struktury, ale cała reszta wyszła dość spektakularnie. Zresztą sami zobaczcie na zdjęciach „przed” i „po”. Jeśli szukacie sposobu na odczyszczenie srebrnych i posrebrzanych przedmiotów, przeczytajcie opis poniżej – ten sposób jest szybki, łatwy i przede wszystkim skuteczny.

Najpierw wszystkie przedmioty po prostu wyczyściłam, ale delikatnie, tylko z kurzu i ewentualnie zabrudzeń innych niż ten ciemny „nalot”. W naczyniu o odpowiednich wymiarach w stosunku do czyszczonych przedmiotów umieściłam lekko pogniecioną folię aluminiową, następnie zalałam ciepłą wodą i dosypałam sodę oczyszczoną (nie proszek do pieczenia) i sól kuchenną. Wymieszałam do rozpuszczenia. Potem, każdy przedmiot po kolei wrzuciłam do kąpieli tak, żeby cały dało się zanurzyć. Po chwili, zamieszałam dodatkowo wodę, żeby usprawnić proces i obróciłam przedmiot, żeby nie było miejsc niedoczyszczonych (tam, gdzie leżał na aluminium i roztwór nie docierał, albo gdzie był utrudniony dostęp przez jego geometrię). Na koniec wyłowiłam wszystko i umyłam już normalnie, żeby spłukać dobrze roztwór. Choć opis może brzmieć zawile, jest to naprawdę proste i nie wymaga też żadnego szorowania. Sami spróbujcie!

Drugim prezentem, jaki dostaliśmy jest ten przepiękny mini-fotel rattanowy, zwany peacock chair (z angielskiego pawi fotel). Prawdę mówiąc, sama o ten prezent poprosiłam, gdyż wypatrzyłam go na facebookowej stronie pewnego sklepu ze starociami i wysłałam do niego mamę 🙂 Z tego, co wiem, stał tam już dłuższą chwile, bo po cóż komuś taki fotelik? Przecież nikt na nim nie siądzie, nawet dziecko. Jednak ja już widziałam go w moich domku – przede wszystkim jako piękną, lekką i niezwykle plastyczną ozdobę w stylu boho ale też bardziej praktycznie jako stojak na doniczkę. Fotelik kosztował 20zł.

Peacock chair swoja historią sięga XIX wieku, kiedy to Amerykanie, znudzeni ciężkimi, drewnianymi, tradycyjnymi meblami sprowadzili pierwsze rattanowe meble z Filipin, nad którymi sprawowali kontrolę. Meble te szybko zyskały uznanie przez swoją lekkość i przewiewność i były używane przede wszystkim na gankach i tarasach. Jednym z takich modeli był pawi fotel, nazwany tak przez swoją formę nawiązującą do smukłej formy pawia z rozłożystym, zdobnym ogonem, w fotelu oddanym w postaci oryginalnego oparcia. Forma tych foteli stała się później bardzo popularna również w fotografii portretowej, bo nadawała trójwymiarowego, ciekawego tła dla postaci. W Internecie można znaleźć wiele zdjęć słynnych postaci na tle tego właśnie fotela.

Niedawno również przypomniano sobie o nim w świecie wnętrz, gdyż forma tego fotela sprawdza się w naprawdę wielu stylach pomieszczeń. Dodatkowo, nadaje im plastyczności, ale też nienachalnie zdobi swoją bogatą formą. Najbardziej kojarzy się ze stylem boho, ale przez swoją sługą historię sprawdzi się również we wnętrzach klasycznych, vintage i jak najbardziej również w tych bardziej nowoczesnych. Fotele peacock występują obecnie w przeróżnych kształtach, wielkościach i kolorach , ale łączy je jedna cecha – wszystkie nawiązują do kształtu pawia za pomocą smukłego „dołu” i rozłożystej góry.

Nie wiem, jaka jest historia mojego mini-fotela, nie znalazłam nigdzie żadnej sygnaturki, jednak myślę, że jest to jednak bardziej współczesny przedmiot. Tę miniaturową wersję widziałam wielokrotnie we współczesnych aranżacjach, choć oczywiście o niczym to nie świadczy. U mnie, jak już wspomniałam, fotelik służy za podstawkę pod roślinkę. Sprawdzi się szczególnie w przypadku roślin lekko zwisających. Tutaj widzicie go w sypialni, w nowej jej aranżacji, która pokażę w pełnej okazałości w kolejnym wpisie, nawiasem mówiąc 🙂 Bardzo mi się podoba, jak ten niepozorny przedmiot nadaje „tego czegoś” całemu pomieszczeniu, od progu przyciągając wzrok. Dobrze komponuje się również z innymi przedmiotami nawiązującymi do stylu boho, jak makramy, wiklinowe osłona na doniczkę i lampa czy wiklinowe pudełka na szafie. Jeśli jesteście ciekawi, to historia peacock chair jest o wiele bogatsza, tu opisałam to tylko skrótowo ale dla ciekawskich polecam poszukać informacji o tych fotelach, bo są nieco zaskakujące.

I to wszystko, jeśli chodzi o dzisiejsze nowości. Nie jest ich dużo, bo staram się trzymać postanowienia o zmniejszaniu ilości rzeczy w moim domu, nie ich dokładaniu 😉 Jednak robię wyjątki, jeśli wiem, że dana rzecz zostanie ze mną na dłużej i jest to coś wyjątkowego, a dzisiejsze zdobycze zdecydowanie za takie uważam.

Jak Wam się podobają? Czy lubicie wyszukiwać takie vintage perełki? Jeśli interesuje Was ta tematyka, zapraszam do poprzednich wpisów z tej serii. Podzielcie się również w komentarzach Waszymi łowami, bardzo lubię je oglądać, jeśli zobaczę, że sami macie bloga 🙂 Pozdrawiam, K.!

Moje poprzednie wpisy o zdobyczach z duszą:

9 wypowiedzi na temat “Moje zdobycze z duszą – cz. 7

  1. Spotkałam się kiedyś z opinią (jakże błędną, moim zdaniem), że zmiany w domu są koniecznością zakupu mebli, czyli rzeczy dość drogich, jeśli nie są z drugiej ręki. Inaczej efekt zmian będzie mierny. A tymczasem wystarczy wymienić kilka szczegółów tu i tam, i… voila!
    Robię to u siebie regularnie.

    1. Też uważam, że to błędna opinia. Zresztą, kupowanie nowych mebli pod wpływem nowych trendów to marnotrawstwo rzeczy i pieniędzy, zwłaszcza, jeśli „stare” meble wyrzuca się na śmietnik.

  2. Sama w ostatnim czasie poczyniłam trochę zmian w mieszkaniu. Wczesniej nie doceniałam znaczenia dekoracji. Obecnie widzę, ze wystarczyło po prostu dokupić kilka nowych obrazów oraz innych ściennych dodatków aby praktycznie wszystkie pomieszczenia zmieniły swój charakter oraz stały się bardziej przyjazne.

  3. Czy korzystaliście z pomocy architekta/projektanta wnętrz na odległość? Polecono nam panią projektant ale niestety wyprowadziła się ona do innego miasta i proponuje nam współpracę zdalnie. Chcemy przearanzowac dom kupiony na rynku wtórnym i zastanawiam się czy lepiej zatrudnić kogoś na miejscu kto przyjdzie pooglądać i sam oceni co zostawić a co zmienić, czy współpraca zdalna sprawdzi się tak samo? Jakie są Wasze doświadczenia?

    1. Ja jestem z zawodu architektką 🙂 I również ostatnimi czasy pracuję zdalnie przy projektach. Oczywiście, najlepiej jest pracować na miejscu, na żywo obejrzeć projektowane miejsce, ale tak po prostu w tych czasach jest łatwiej, szybciej, taniej, a na tym często inwestorom zależy…

Skomentuj z-dusza.pl Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.