Jeden dzień w Salonikach

Jeden dzień w Salonikach

Wpisy wycieczkowo-podróżnicze pojawiają się stosunkowo rzadko, choć temat podróży jest jednym z czterech głównych, które chciałam poruszać tu na blogu, a i tematów mi do nich nie brakuje. Sama nie wiem, dlaczego tak trudno mi się do nich zabrać. Być może dlatego, że jak sama czytam tego typu wpisy, są one nieraz bardzo szczegółowe, łącznie z cenami za wszystko, wyszukaną komunikacją, jaka można się poruszać, dokładnymi adresami, mapą z drogą do przebycia… Na samą myśl, że miałabym  stworzyć coś podobnego, a jeszcze w czasie wyjazdu zapisywać wszystkie koszty, chować paragony i generalnie przeżywać taki wyjazd pod kątem przyszłego wpisu – no cóż, odechciewa mi się. Dlatego, aby w ogóle wpisy wycieczkowe realizować, będą one bardziej w formie luźnych myśli na temat odwiedzanych przeze mnie miejsc opatrzonych zdjęciami z nich, niż dokładnymi planami podróży, z których moglibyście skorzystać.

Zapraszam więc na krótką wycieczkę do Salonik, czyli drugiego po Atenach pod względem wielkości (ok. 300 000 mieszkańców) miasta w Grecji, które miałam okazję odwiedzić w październiku zeszłego roku. Saloniki to miasto północnej Grecji, nad Zatoką Salonicką (Morze Egejskie). To ośrodek administracyjny największego greckiego regionu Macedonia. Nazwa Saloniki w języku greckim (Θεσσαλονίκη) to liczba pojedyncza, rodzaju żeńskiego, od imienia księżniczki Tessaloniki. Miasto założone ok. 315 p.n.e. przez króla Macedończyków Kassandra i nazwane na cześć jego żony, Tessaloniki, córki Filipa II i przyrodniej siostry Aleksandra Wielkiego. Pisanie tego wpisu będzie miłym przypomnieniem spędzonych tam chwil. Ach, jak chciałabym tam wrócić!

No więc zaczynajmy. Do Salonik wybrałam się wypożyczonym samochodem wraz z bratem i narzeczonym. Spędziliśmy tam zaledwie jeden dzień więc postawiliśmy bardziej na zwiedzanie „zewnętrzne” niż poznawanie po kolei wszystkich muzeów. Z biegiem lat zresztą, coraz bardziej preferuję takie luźne podejście do zwiedzania danego miejsca, częściej błądzenie po uliczkach Starego Miasta niż zwiedzanie według nakreślonego wcześniej planu. Tak też było i tym razem.

Dojazd do miasta był nieco kłopotliwy, bo, poruszając się według map Google, zajechaliśmy do niego od strony dość stromego wzgórza, po którym trzeba było zjechać mocno w dół wąską drogą. Ale jakoś daliśmy radę (a raczej mój dzielny brat). Zastanawialiśmy się, jak to będzie z parkowaniem, ale na szczęście nie okazało się to wielkim  problemem. Po przejechaniu kilku wąskich i całkowicie zapchanych uliczek starego miasta, wyjechaliśmy na trochę większą ulicę, gdzie bez problemu udało nam się zostawić auto na darmowym parkingu niedaleko Muzeum Wojny, skąd, jak się okazało, wcale nie było tak daleko do centrum. Nie musieliśmy się również martwić tym, że ktoś samochód zarysuje albo, że stoimy w niedozwolonym miejscu, czego się obawialiśmy myśląc o parkowaniu w samym centrum miasta.

Stamtąd udaliśmy się w stronę wybrzeża, gdzie wygooglowaliśmy pierwszą atrakcję, którą chcieliśmy zobaczyć czyli instalację Parasole, której autorem jest George Zongopoulos, słynny grecki rzeźbiarz, malarz i architekt. Parasole zostały zaprojektowane 1995 roku na obchody stulecia Biennale w Wenecji, rzeźba zyskała duży rozgłos na arenie międzynarodowej. Kiedy Saloniki zostały Europejską Stolicą Kultury w 1997 r., instalacja została zainstalowana przy wybrzeżu, będąc od tej pory ważnym punktem odniesienia dla przestrzeni publicznej Grecji.

Wzdłuż wybrzeża ciągnie się bardzo długi deptak, gdzie było dość dużo spacerowiczów, mimo (na początku dnia) niezbyt pięknej pogody. Przeszliśmy się również nim kawałek, podziwiając niedaleką panoramę kamienic wzdłuż głównej arterii na wybrzeżu i bardziej odległego Portu Salonik, czyli jednego z największych portów w basenie Morza Egejskiego.

Kierując się w stronę centrum, trafiliśmy się do chyba jednego z najsłynniejszych miejsc turystycznych w Salonikach, czyli Białej Wieży. Jest to zabytek z czasów Imperium Osmańskiego, kiedy to została zbudowana w celu umocnienia portu w mieście po zdobyciu Salonik przez Sułtana Murada II w 1430 roku. Wieża stała się znanym więzieniem i miejscem masowych egzekucji w okresie panowania osmańskiego. W 1912 roku, kiedy Grecja przejęła kontrolę nad miastem, Biała Wieża została znacząco przebudowana, a jej fasada została pobielona. Okazało się, że wewnątrz wieży mieści się małe muzeum historii miasta, które nas bardzo zainteresowało i postanowiliśmy wejść do środka. Dowiedzieliśmy się wiele ciekawych rzeczy o Salonikach, o tym jak wielkie znaczenie miały w przeciągu stuleci i jak przeplatały się w nich kultury chrześcijańska, żydowska i muzułmańska. Do początków XX wieku Saloniki były wielonarodowościową metropolią, gdzie koegzystowały ze sobą liczne ludy tej części Śródziemnomorza. W początkach XX wieku, najliczniejsi byli tu Żydzi, następnie muzułmanie, ludność grecko-prawosławna, Słowianie bałkańscy, Ormianie i także wiele mniejszych. Muzeum zwiedzało się idąc pod górę na szczyt wieży i jego zwieńczeniem było wyjście na taras widokowy, skąd mogliśmy podziwiać całkiem spory kawał miasta i otaczającej go okolicy.

W bliskiej odległości od Białej Wieży stoi brązowy pomnik konny Aleksandra Macedońskiego odsłonięty w 1974 roku. Aleksander III Macedoński zwany też Aleksandrem Wielkim to znana postać w Salonikach. Był to król Macedonii w latach 336–323 p.n.e. Jest powszechnie uznawany za wybitnego stratega i jednego z największych zdobywców w historii ludzkości. Okres panowania Aleksandra wyznacza granicę między dwiema epokami historii starożytnej: okresem klasycznym i epoką hellenistyczną. Po objęciu władzy nad podporządkowaną przez jego ojca prawie całą Grecją, Aleksander kontynuował politykę ojca, prowadząc dalsze ekspansje na greckie polis, Azję Mniejszą, imperium perskie, a w końcu Indie, skąd musiał się ostatecznie wycofać. Umierając w wieku 32 lat, pozostawił imperium, którego rozpiętość ze wschodu na zachód wynosiła 5 tys. km.

Po zwiedzeniu wieży byliśmy już naprawdę głodni, postanowiliśmy więc znaleźć jakieś przyjemnie miejsce na lunch. Szukaliśmy również toalety – w wieży jej nie było, jakby ktoś szukał. W pobliskiej restauracji popróbowaliśmy greckich specjałów, pogłaskaliśmy restauracyjne kotki i ruszyliśmy dalej, plącząc się między wąskimi, uroczymi uliczkami.

Tak trafiliśmy do Pałacu Galeriusza, który jest najważniejszym w Salonikach kompleksem zbudowanym na przełomie dwóch światów: rzymskiego i bizantyjskiego. Jego wznoszenie rozpoczęło się pod koniec III wieku kiedy Cezar Galeriusz Valerianus Maximianus wybrał Saloniki jako siedzibę wschodniej części Cesarstwa Rzymskiego. W czasach wczesnochrześcijańskich ważni cesarze często przebywali w Salonikach ze względu na ich znaczenie i położenie geograficzne między Rzymem a Konstantynopolem. Cesarstwo Rzymskie bardzo dobrze wtedy prosperowało, a wiele z powstałych wtedy budynków, jak na przykład imponujących rozmiarów jak na tamte czasy, pałac były niezwykle luksusowe. Znaczące pozostałości zabudowy kompleksu ujawniono w wykopaliskach przeprowadzonych w drugiej połowie XX wieku, co widać bardzo dobrze, ponieważ ruiny położone są po prostu pomiędzy blokami mieszkalnymi,  częściowo nawet do nich przyklejone. Wygląda to naprawdę abstrakcyjnie, ale pokazuje też, jak długą, bogatą a niekiedy krwawą historię miało to miasto, jak zresztą i wiele innych podobnych. Wśród pozostałości budowali możemy podziwiać misternie zdobione mozaikowe podłogi, posągi i połączone arkady. Jak w całej Grecji tak i tu wszędzie można spotkać wygrzewające się w słońcu koty. Szczególnie upodobały sobie one właśnie tereny ruin, które zagrodzone, chronią je przed ludźmi, jednocześnie, będąc dobrym punktem obserwacyjnym. Ruiny można zwiedzać za darmo w określonych godzinach. Nie mogłam się oprzeć i oczywiście musiałam obfotografować wszystkie.

Pałac mieści się przy Placu Navarino, który jest popularnym miejscem spotkań młodych ludzi.

Stamtąd skierowaliśmy się do drugiej części kompleksu, czyli Łuku Galeriusza. Idąc szeroką aleją Dimitriou Gounari, mogliśmy wyobrazić sobie, jak wielki był to kompleks, który przecież ciągnął się pod budynkami dzisiejszego miasta. Co rusz, mijaliśmy odkryte pozostałości dawnych budowli. Łuk został zbudowany w końcu III w. w celu uczczenia zwycięstwa tetrarchy Galeriusza nad Persami Sassanidów w bitwie pod Satalą. Łuk był licowany cegła i marmurowymi płytami z rzeźbionym reliefem. Pod łukiem przebiegała droga łącząca kompleks pałacowy z położoną nieco dalej Rotundą. Część marmurowych płyt zachowała się – te na dwa centralnych filarach przedstawiają wojny Galeriusza przeciwko Persom.

Na zdjęciach Łuku widać monumentalny budynek, kryty kopułą. To właśnie wspomniana Rotunda. Rotunda Galeriusza, znana również jako grecki kościół prawosławny Agios Georgios została zbudowana na początku IV w. na rozkaz tetrarchy Galeriusza. Ciekawostką jest to, że ściany budynku mają ponad 6 m grubości, dlatego wytrzymał on trzęsienia ziemi w Salonikach. Płaska, ceglana kopuła o wysokości 30 m na szczycie wieńczy cylindryczną konstrukcję. W swoim pierwotnym projekcie kopuła Rotundy miała oculus (otwór pośrodku kopuły), podobnie jak Panteon w Rzymie. Budynek był pierwotnie mauzoleum Cesarza Rzymskiego Galeriusza, później kościołem chrześcijańskim, następnie meczetem, aby na początku XX w. z powrotem stać się kościołem chrześcijańskim. Z czasów muzułmańskich pozostał jednak minaret. Obecnie jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kiedy budynek był kościołem, został wewnątrz  ozdobiony mozaikami bardzo wysokiej jakości, których fragmenty zachowały się do dzisiaj. Muszę przyznać, że właśnie te mozaiki zrobiły na mnie największe wrażenie – uważam, że była to najpiękniejszą rzecz,  jaką widziałam w tym mieście! Widać w nich prawdziwy kunszt i dbałość o szczegóły. Podziwiałam ich wciąż bardzo wyraziste kolory i specyficzną stylistykę. Rotunda jest najstarszym z kościołów w Salonikach, a według niektórych najstarszym kościołem chrześcijańskim na świecie.

Po zwiedzeniu kompleksu Rotundy z zewnątrz i wewnątrz, byliśmy już dość zmęczeni, ale tyle było jeszcze do zobaczenia! Samych świątyń o naprawdę bogatej historii jest tu całe mnóstwo, ale w jeden dzień nie mogliśmy oczywiście zwiedzić wszystkich.

Wybraliśmy ulicę Agias Sofias, ponieważ bardzo chciałam zobaczyć kościół o tej samej nazwie znajdujący się przy niej. Oczywiście skojarzył mi się ze słynną Hagią Sophią w Stambule, o którym marze od dawna, by go zobaczyć. Jak wiele kościołów w Salonikach, Agias Sofias jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Został wzniesiony w VIII wieku w nawiązaniu do i w Konstantynopolu (dzisiejszy Stambuł). Tak jak Rotunda, budynek – w zależności pod jakimi rządami znajdowało się miasto – pełnił funkcję kościoła lub meczetu, obecnie jest kościołem, w który został przekształcony po wyzwoleniu Salonik w 1912 r. Ma nietypowy rzut krzyża greckiego i wraz z meczetami Gül i Kalenderhane w Stambule oraz zniszczonym kościołem Zaśnięcia NMP w Nicei stanowi jeden z głównych przykładów architektonicznych tego typu, typowych dla bizantyjskiego okresu średniego. Kiedy podeszliśmy do budynku, był on właśnie przygotowywany do ślubu – ustawiano dekoracje, goście się zbierali. Nie chcieliśmy zbytnio przeszkadzać więc tylko „na szybko” zajrzeliśmy do środka. Budynek wewnątrz ma specyficzny „wschodni” charakter, jest bogato zdobiony freskami i mozaikami z zastosowaniem najwyższej jakości materiałów. Naszą uwagę zwróciły również dekoracyjne, ogromne żyrandole z motywem ptaków.

Po drodze zauważyliśmy znaki prowadzące na grecką Agorę i Forum Romanum, zaciekawiło nas to i postanowiliśmy się za nimi kierować. Tak, jak można się było spodziewać, dzisiejsza agora to zespół ruin usytuowanych pomiędzy blokami i prawdopodobnie w przeszłości także pod nimi. Dotarliśmy tam stosunkowo późno i zwiedzanie nie było już możliwe. Obeszliśmy jednak kompleks dookoła, oglądając jego zarys i strukturę zabudowań. Grecka Agora i Forum Romanum zostały odkryte dopiero w latach 60. XX w., kiedy to robotnicy kopiąc pod fundamenty nowych sądów w Salonikach natknęli się na pozostałości antycznych ruin. Miejsce to było to centrum handlowym, rządowym, społecznym i artystycznym starożytnego miasta. Wśród ruin można rozpoznać część dwupoziomowego Forum, pozostałości Odeonu (czyli teatru) z czasów rzymskich, fragmenty łaźni rzymskich. Tu również urzędowały koty, a z jednym z nich zdążyłam się bliżej zaznajomić. Cudownie było oglądać ruiny starożytnych zabudowań w promieniach zachodzącego słońca, wyobrażając sobie, jak kiedyś wyglądało tu życie. To wspomnienie zostanie ze mną na zawsze.

Po pożegnaniu się z agorą skierowaliśmy się w stronę wybrzeża, po drodze mijając mały park, przez który przeszliśmy nie bez przyjemności – miło było się nieco ochłodzić po rozgrzanym placu. Doszliśmy to półokrągłego placu przy jednej z głównych arterii centrum, ulicy Egnatia, i stamtąd przeszliśmy na słynny targ Bezesteni. To pozostałość po epoce osmańskiej, która pozostawiła w mieście kilka ważnych budynków przypominających bogatą wielokulturową przeszłość Salonik. Budynek targu pochodzi z połowy XV w. i jest to jeden z najstarszych budynków osmańskich, który wciąż stoi w centrum Salonik. Wtedy była to cała instytucja o dużym znaczeniu dla każdego miasta osmańskiego, było to nie tylko miejsce handlu cennymi przedmiotami, ale także kontroli jakości towarów, przechowywania dokumentów. Dzisiaj targ nie jest może imponujący, ale ma duże znaczenie dla pozostałej w Salonikach kultury osmańskiej. Wciąż można tu znaleźć małe sklepiki oferujące tkaniny i klejnoty, ale tez takie z owocami, mięsem, rybami – a także tandetnymi pamiątkami. Niestety wieczorem, większość sklepów i stoisk była już zamknięta, udało nam się jednak nieco poczuć osmańskiego ducha miasta a nawet zrobić małe zakupy – kupiłam wymarzoną figurkę Wenus z Milo, która obecnie stoi dumnie na mojej toaletce i przypomina miłe chwile.

Targ znajduje się w pobliżu dzielnicy Ladadika, której nazwa pochodzi od wielu sklepów z oliwą z oliwek w okolicy. Mała dzielnica znajduje się nieopodal portu i przez wieki była jednym z najważniejszych rynków w mieście. Obecnie, stanowi rozrywkową dzielnicę miasta, w której znajdują się bary, restauracje i puby w dawnych sklepach naftowych i magazynach handlowych, które rozlewają się w sieć deptaków i małych uliczek. Jest popularna wśród młodych ludzi i turystów, co mieliśmy okazję zaobserwować. Jej klimat zachęcał, aby również na chwilę usiąść się zrelaksować. Bardzo zmęczeni, zatrzymaliśmy się na chwilkę w jednej z wielu kafejek ciągnących się wzdłuż reprezentacyjnego deptaku biegnącego od agory aż po plac na nabrzeżu. Napiliśmy się szybkiej kawy i ruszyliśmy dalej.

Zwiedzanie zakończyliśmy na Placu Arystotelesa. Jest to główny plac miejski w Salonikach w Grecji i znajduje się przy alei Nikis na nabrzeżu miasta. Został zaprojektowany w 1918 roku po Wielkim Pożarze w 1917 r., który zniszczył dwie trzecie miasta, ale większość placu zbudowano w latach pięćdziesiątych.

Plac zawdzięcza swoją nazwę stojącej na nim rzeźbie Arystotelesa – starożytnego greckiego filozofa żyjącego w IV w. p.n.e. Był autorem systemu filozoficznego i naukowego, który stał się ramą i nośnikiem zarówno chrześcijańskiego scholastycyzmu, jak i średniowiecznej filozofii islamskiej. Nawet po rewolucji intelektualnej renesansu, reformacji i oświecenia koncepcje arystotelesowskie pozostały zakorzenione w zachodnim myśleniu.

Robiło się już ciemno a nas jeszcze czekał powrót do domu tak więc ruszyliśmy w powrotną drogę do samochodu wzdłuż nabrzeża. Nie była to najlepsza droga, jaką mogliśmy wybrać, ponieważ – w przeciwieństwie do nas – miasto dopiero zaczynało swój dzień. Mieszkańcy wyszli na ulice, restauracje i kawiarnie ciągnące się wzdłuż wybrzeża były przepełnione, a ludzie, nie mieszczący się w nich, wychodzili na ulicę, zagradzając ją przechodniom. Mimo to, miło było popatrzeć na śmiejących się, zrelaksowanych ludzi, poobserwować co jedzą, piją, jak się ubierają. Zwłaszcza, że w większości byli to mieszkańcy, z tego co nam się wydaje. W ogóle, Saloniki wydają mi się dużo mniej oblegane przez turystów niż Ateny, i z tego też powodu dużo przyjemniej się je zwiedza. Turystów jest tak akurat – na tyle dużo, aby nie czuć się obco, ale na tyle niedużo, aby nie czuć się nimi przytłoczonym. Polecam Wam Saloniki na przynajmniej jednodniowe zwiedzanie, z pewnością nawet tydzień nie wystarczyłby na poznanie tego bardzo ciekawego miasta, które przez długi czas położone na pograniczu różnych kultur, ma niezwykłą historię i wiele wartych zobaczenia historycznych (i nie tylko obiektów). W ogóle ten rejon Grecji jest dla mnie bardzo ciekawy i chciałabym tu jeszcze wrócić. Na przykład w przeciwieństwie do Aten, które mimo, że mieszczą wspaniałe i niepowtarzalne antyczne zabytki, ogromnie mnie zmęczyły, kiedy je odwiedzałam. Tutaj jest spokojniej, nie idzie się w tłumie innych ludzi, można po swojemu – szybszym lub wolniejszym tempem – pozwiedzać to, co nas interesuje, a z pewnością ciekawych miejsc tu nie zabraknie.

To tyle na dziś. Do następnego wpisu podróżniczego, który mam nadzieję, nie będzie jakoś bardzo oddalony w czasie 😉 Pozdrawiam!

Inne wpisy wyjazdowe:

6 wypowiedzi na temat “Jeden dzień w Salonikach

    1. Tak, wtedy był tam sezon na granaty 😉 Kotki mają tam łatwiej, bo jest cieplej cały rok 🙂

  1. ależ tam pięknie! Nie mogę się napatrzeć na te zdjęcia 🙂 Na razie podróżowanie stoi pod znakiem zapytania, ale wiem już gdzie wybiorę się, gdy wszystko się uspokoi 🙂

    1. To prawda, jest tam pięknie! Jak sytuacja się uspokoi – polecam to miejsce i w ogóle cały region 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.